Po II wojnie światowej Polsce nadano nowy kształt terytorialny. Utraciła ziemie na wschód od linii Curzona, a otrzymała tereny na północy i zachodzie, należące dotychczas do Niemiec. Granice wyznaczono odgórnie bez udziału Polaków. Decyzje w tej sprawie latem 1945 r. na konferencji w Poczdamie podjęli przedstawiciele wielkiej trójki – Związku Sowieckiego, Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. Odnośnie do granicy zachodniej nie zdołano podpisać odrębnego traktatu pokojowego. Ziemie te jedynie oddano pod polską administrację.
Zasiedlanie ziem zachodnich przebiegało chaotycznie. Tylko częściowo proces ten regulowały władze komunistyczne, ale z trudem nad nim panowały. Na Dolny Śląsk przybywali mieszkańcy z ościennych województw, przesiedleńcy z Kresów Wschodnich, Ukraińcy i Łemkowie wysiedleni w ramach akcji „Wisła”. Tutaj skupiło się także osadnictwo Żydów ocalałych z Zagłady. Nowym mieszkańcom towarzyszyły takie emocje, jak poczucie tymczasowości, niewiara w stabilizację, tęsknota i nadzieja na powrót do poprzednich miejsc zamieszkania. Postrzeganie rzeczywistości odbijało się w traktowaniu krajobrazu materialnego i dziedzictwa poprzednich gospodarzy tych ziem. Niszczały pałace i dwory. Dolny Śląsk pod względem zabytków należy do najbogatszych regionów Polski. Do ich dewastacji przyczyniły się nie tylko okres PRL, lecz także upadek systemu komunistycznego i zamknięcie Państwowych Gospodarstw Rolnych. Po 1990 r. wiele tych obiektów opustoszało.
Potocznie mówiło się o tych ziemiach „dziki Zachód”, „ziemie wyzyskane” – określenia te odzwierciedlały to, co przez ten obszar się przetoczyło, czyli rabunek i szaber. Wiele dóbr kultury wywieziono stąd do Polski centralnej, ale dzięki temu przetrwały. Pierwsze lata powojenne ze względu na brak bezpieczeństwa, chaos, demoralizację, załamanie się norm społecznych nie sprzyjały akceptacji przez zasiedleńców nowej przestrzeni mieszkalnej. Zdaniem rozmówczyni powstało tu wielkie laboratorium społeczne, w którym spotkali się ludzie z miejsc odległych od siebie nie tylko przestrzennie, ale i kulturowo. W warunkach II RP nigdy nie mieliby szansy na kontakt. Przesiedleńcy ze wschodu przedwojennej Polski wyruszyli w podróż pierwszy raz w życiu i zmieniła ona całkowicie ich dotychczasowy los. Zdarzały się na Dolnym Śląsku takie wsie, które w całości zostały przeniesione z Galicji, ale poza takimi jednostkowymi przypadkami mieszkali tu Polacy – i przedstawiciele mniejszości etnicznych – z różnych regionów. Tworzyli swoisty tygiel kulturowy.
Podejście do Niemców, których zastano na Dolnym Śląsku, było zróżnicowane, ale przeważały zachowania negatywne. Terminy – jak zauważyła rozmówczyni – mają moc wypaczania przeszłości. Dlatego tak ważny jest namysł nad posługiwaniem się nimi. W stosunku do mieszkańców województw wschodnich II RP, kiedyś nazywanych ekspatriantami, współcześnie w historiografii jako najbardziej adekwatnego przyjęło się używać słowa „przesiedleńcy”. Mówienie o Niemcach „wypędzeni” – zdaniem rozmówczyni – nie jest do końca właściwe. Warto pamiętać, że niemieckie władze Wrocławia dopiero w styczniu 1945 r. zarządziły ewakuację wszystkich mieszkańców niepotrzebnych do obrony twierdzy. Spośród miliona mieszkańców przed zamknięciem oblężenia z miasta wyszło około 700 tys. ludzi, z czego 90 tys. zmarło w trakcie drogi ze względu na ciężkie warunki klimatyczne. Między styczniem a majem 1945 r. obserwujemy bardziej ucieczkę z tych ziem aniżeli ewakuację. Tysiące ludzi utraciło już wówczas swoje domy. Po zakończeniu wojny niektórzy starali się wrócić. Trudno stwierdzić, ile ludności niemieckiej było na tym obszarze latem 1945 r., gdy pojawiła się tu polska władza. Pod koniec lat czterdziestych ustały procesy migracyjne, zniknęli Niemcy, którzy byli najłatwiejszym obiektem przemocy. Według statystyk w latach czterdziestych nastąpiła depopulacja tego obszaru, zaludnienie miast i wsi było niższe w porównaniu z okresem przedwojennym.
Niemcy, którzy nie zdążyli się ewakuować lub uciec przed nacierającą Armią Czerwoną, zostali przesiedleni w 1946 r. na podstawie postanowień konferencji poczdamskiej. Wydarzenia oddające adekwatność słowa „wypędzeni” rozegrały się tu między czerwcem a lipcem 1945 r., gdy doszło do tzw. dzikich wysiedleń. Wtedy patrole wojskowe złożone również z milicji otaczały wioski i nakazywały Niemcom, by po zabraniu niezbędnych rzeczy w kolumnie pieszej udali się na zachód. Towarzyszyły temu rabunki. Wypędzana społeczność w dużej mierze składała się kobiet, dzieci, osób starszych i chorych. Działania te zakończono z powodu negatywnego odbioru na arenie międzynarodowej.
Po zajęciu tego obszaru przez jednostki Armii Czerwonej instalowała się na nich także władza komendantów wojskowych. Rabunkowa polityka władz sowieckich – fala demontaży połączona z szabrem – przyczyniła się do zubożenia tego regionu. Sowieci zajmowali majątki ziemskie, niezbędne do zaopatrzenia w żywność własnej armii.
Wiele instytucji i zabytków z Kresów Wschodnich przeniesiono do Wrocławia. Niektóre z nich długo nie miały odpowiedniego miejsca prezentacji. Dotyczyło to chociażby Panoramy Racławickiej, zwłaszcza że z tym obrazem niosła się jego lwowskość i antyrosyjskość, którą łączono z antysowieckością.
Jak zauważa rozmówczyni, mitologizowanie rzeczywistości pomagało ludziom zaakceptować tę wielką zmianę po wojnie. Należy pamiętać, że Uniwersytet Wrocławski nie był bezpośrednim kontynuatorem lwowskiego Uniwersytetu Jana Kazimierza, mimo że jego kadra odegrała dużą rolę w organizacji UWr. Zakład Narodowy im. Ossolińskich również nie został przeniesiony w całości – do Wrocławia trafiła tylko część książek i rękopisów stamtąd.
Zapraszamy do wysłuchania i obejrzenia rozmowy z prof. Małgorzatą Ruchniewicz, historyczką z Uniwersytetu Wrocławskiego.