W Wolnym Mieście Gdańsku funkcjonowały dwie organizacje pocztowe: Poczta Wolnego Miasta Gdańska i Poczta Polska w Wolnym Mieście Gdańsku. Prawo do własnej organizacji pocztowej przyznano Polsce w postanowieniach traktatu wersalskiego i kolejnych umowach regulujących uprawnienia polskie w Wolnym Mieście Gdańsku. Polacy mogli dzięki niej utrzymywać komunikację z portem i resztą kraju. Przez całe dwudziestolecie międzywojenne polska organizacja pocztowa była zarzewiem konfliktu, ponieważ Niemcy gdańscy uważali, że istnienie placówki z własną siedzibą i przyjmującą interesantów stanowi przekroczenie polskich uprawnień. Od połowy lat dwudziestych działały tam łącznie trzy polskie placówki.
Wszelkie przejawy polskości, takie jak język czy symbole narodowe, budziły wrogość ze strony nacjonalistycznie nastawionych Niemców, co przyczyniało się do szykan. Dewastowano skrzynki pocztowe, a polscy listonosze w mundurach byli narażeni na przejawy agresji. Podobnie jak mówienie po polsku, korzystanie z Poczty Polskiej stanowiło manifestację polskości. Pracowali w niej zarówno obywatele polscy, jak i gdańscy. W placówkach zatrudniano łącznie kilkadziesiąt osób. Przed wybuchem wojny zwiększono obsadę poczty w związku z przygotowaniami do obrony budynku.
Polskie przygotowania pod kątem wybuchu wojny opierały się na założeniach obrony dwóch miejsc w Wolnym Mieście Gdańsku: półwyspu Westerplatte i głównego budynku Poczty Polskiej. Przez wiele lat – gdy nie zakładano jeszcze scenariusza wojennego – przygotowywano grupy do działań wywiadowczo-dywersyjnych. W kwietniu 1939 r. przysłano ppor. Konrada Guderskiego, oficera polskiego wywiadu, z zadaniem przygotowania obrony Poczty Polskiej. Stopniowo wtajemniczał on kolejnych pracowników w zagadnienia z tym związane. Do placówki przemycono broń. Przypuszczalnie tylko Guderski wiedział, że Wojsko Polskie nie przybędzie pocztowcom z pomocą. Podobną wiedzą dysponował mjr Henryk Sucharski na Westerplatte.
Budynek Poczty Polskiej zaatakowano niemal równocześnie z rozpoczęciem ostrzału Westerplatte. W budynku znajdowało się pięćdziesięciu kilku obrońców. Pierwszy niemiecki atak został jednak odparty, ale podczas niego poległ ppor. Konrad Guderski. Przy drugim uderzeniu Niemcy użyli samochodu pancernego. Mimo to nie udało im się pokonać oporu pocztowców, chociaż wezwano ich do kapitulacji. Wieczorem Niemcy sprowadzili pompę strażacką i zaczęli budynek polewać benzyną, a następnie go podpalili. Zmusiło to pocztowców do skapitulowania. Dyrektor placówki, a następnie jej naczelnik, którzy wyszli z białą flagą, zostali zamordowani. Tylko sześciu obrońcom udało się opuścić budynek, dwóch Niemcy wkrótce złapali. Ostatecznie przeżyło tylko czterech z nich.
Obrońców spotkał tragiczny los. Niemcy oskarżyli ich o nielegalne prowadzenie walki i skazali na karę śmierć. Rozstrzelano ich (38) na początku października 1939 r. Miejsce ich spoczynku odkryto dopiero w latach dziewięćdziesiątych. Jak zauważył rozmówca, Polaków osądzono ze złamaniem wszelkich zasad, gdyż mieli oni prawo bronić budynku o charakterze eksterytorialnym i byli odpowiednio oznakowani poprzez noszenie mundurów. Sprawców tej zbrodni sądowej nigdy nie pociągnięto do odpowiedzialności. Pocztowców zrehabilitowano dopiero w latach dziewięćdziesiątych. Po wojnie budynek Poczty Polskiej odbudowano i umieszczono na nim tablice upamiętniające jej obronę. W końcu lat siedemdziesiątych wzniesiono pomnik, a także uruchomiono muzeum.
Zapraszamy do wysłuchania i obejrzenia rozmowy z dr. Janem Szkudlińskim, kierownikiem Działu Naukowego Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku.
Korekta językowa Beata Bińko