11 stycznia 2024 r. na portalu Historia BEZ KITU rozpoczęliśmy publikowanie tekstów będących głosami nawiązującym do dyskusji, która odbyła się na Wydziale Filozoficzno-Historycznym Uniwersytetu Łódzkiego 19 grudnia ubiegłego roku, kilka dni po opublikowaniu „Deklaracji łódzkiej” [https://historiabezkitu.pl/deklaracja-lodzka-15-xii-2023-r/]. Dotychczas zamieściliśmy opinię prof. Roberta Traby [https://historiabezkitu.pl/strefa-nauki/deklaracja-lodzka-dopowiedzenia-robert-traba/], dr. Andrzeja Czyżewskiego [https://historiabezkitu.pl/strefa-nauki/i-ncn-i-nch-andrzej-czyzewski/], prof. Sławomira Łukasiewicza [https://historiabezkitu.pl/strefa-nauki/dlaczego-ostatecznie-nie-podpisalem-deklaracji-lodzkiej-slawomir-lukasiewicz/], prof. Rafała Wnuka [https://historiabezkitu.pl/strefa-nauki/do-deklaracji-lodzkiej-przypisow-kilka-rafal-wnuk/] i prof. Rafała Stobieckiego [https://historiabezkitu.pl/strefa-nauki/deklaracja-lodzka-kolejne-dopowiedzenie-rafal-stobiecki/].
Poniższy tekst prof. Wojciecha Tygielskiego powstał jako głos w dyskusji wywołanej publikacją dotychczasowych tekstów. Wszystkich zainteresowanych zapraszamy do nadsyłania swoich uwag, spostrzeżeń i polemik.
Warszawa, 5 lutego 2024 r.
prof. Wojciech Tygielski, Wydział Nauk o Kulturze i Sztuce UW
I NCN, i NCH (a może i BSt?)
Podział aktualnej oferty finansowania humanistyki na granty „badawcze” (NCN) oraz granty „edytorskie” (NPRH) nie może być wyrazisty, bo granice są płynne. Warto to zmienić.
Do znakomitego tekstu dr. Andrzeja Czyżewskiego, którego mu gratuluję i pod którym w całości chętnie bym się podpisał, pozwalam sobie dodać kilka uwag, głównie o charakterze wspomnieniowym. Wyjaśniam od razu, że w odniesieniu do wymienionych przez autora kategorii relacji z NCN zasadniczo mieszczę się w trzeciej („nigdy nie aplikował”), ale z niezbędnym przypisem: „obserwował z bliska powstawanie”, a nawet „uczestniczył w tworzeniu” NCN – jako członek Rady (dwa pierwsze lata 2011–2012 + dwuletnia przerwa + pełna czteroletnia kadencja). Cofam się zatem pamięcią, bo być może dla rozważań na temat przyszłego finansowania humanistyki okaże się to przydatne.
Kiedy w grudniu 2010 r. zostałem powołany do Rady NCN (a było to dla mnie zupełne zaskoczenie, bo w żaden sposób nie zabiegałem o tę godność), konsultowałem się z ludźmi mądrzejszymi, zadając im pytanie: czy powinna istnieć jedna agencja grantowa, czy też dwie, czyli także „ta druga”, wyodrębniona dla nauk humanistycznych (albo humanistyczno-społecznych)? Większość odpowiedzi brzmiała: jedna, bo jeśli my, humaniści – argumentowano – znajdziemy się poza instytucją finansującą „prawdziwą naukę”, to nigdy nie uzyskamy wsparcia uwzględniającego nasze potrzeby na godziwym poziomie. Tylko we wspólnocie, przekonywano mnie, mamy szanse na adekwatny „kawałek tortu”, w kontekście kompleksowego finansowania badań naukowych. Przyjąłem to „do akceptującej wiadomości”.
Już po pierwszych spotkaniach Rady stało się dla mnie oczywiste, że nauki ścisłe i techniczne oraz nauki o życiu[1] mają wypracowane kryteria oceny, które niekoniecznie będą pasować do potrzeb nauk humanistyczno-społecznych. Przy redagowaniu i zatwierdzaniu pierwszych grantowych regulaminów i formularzy skoncentrowałem więc swoją aktywność na reagowaniu na ową nieprzystawalność, co z reguły kończyło się skutecznym zaleceniem formuły „o ile ma zastosowanie”. Pocieszała mnie też świadomość, że panele eksperckie powoływane do oceny będą wybierane wedle specjalizacji naukowych i rekrutować się z tych samych środowisk co wnioskujący, a zatem osoby podejmujące decyzje będą znały specyfikę poszczególnych dyscyplin.
Bardzo przyjemnym doświadczeniem była obserwacja postawy przedstawicieli nauk ścisłych, którzy – mając oczywistą przewagę, jeśli idzie o grantowe doświadczenie – od początku deklarowali pełne zrozumienie dla potrzeb humanistyki. I nie były to deklaracje gołosłowne, gdyż w momencie pierwszej, zupełnie wstępnej i orientacyjnej próby podziału środków (trzeba pamiętać, że Rada nie wiedziała wtedy, ani jakie wnioski będą składać przedstawiciele poszczególnych dyscyplin, ani jakie będą potrzeby finansowe wyrażone w kosztorysach, a tym bardziej jaki będzie „współczynnik sukcesu”), bez większych kontrowersji przyjęto generalne proporcje między naukami ścisłymi, naukami o życiu oraz naukami społecznymi i humanistycznymi na 40/40/20, co oznaczało niemałą szczodrość dla HS (już wkrótce mniejsza niż pierwotnie zakładano kosztochłonność projektów humanistyczno-społecznych zredukowała owe 20 proc. do kilkunastu).
Wtedy stało się dla mnie oczywiste, że humanistyka musi wypracować własne kryteria oceny; że masowość uprawiania zawodu „pracownika naukowego” w zakresie szeroko pojmowanej humanistyki oraz mnogość instytucji powołanych do prowadzenia badań w tym zakresie nieodwołalnie będzie zmuszała zarządzających do stosowania zobiektywizowanych narzędzi oceny efektywności instytucji naukowych, a także ich pracowników; że nie jest możliwy – ze względu na masową skalę zjawiska – powrót do sytuacji, gdy takie wartościowanie byłoby oparte tylko na opiniach eksperckich (choć te – jak najsłuszniej – mają samych zwolenników). Odnoszę wrażenie, że nie zostało to do tej pory zrobione po kilkunastu latach dominacji systemu grantowego w sferze finansowania badań (oraz współistnienia NCN i NPRH) nadal jesteśmy daleko od opracowania metody umożliwiającej sprawną ewaluację.
Aktualne bowiem pozostaje pytanie: kto miałby to zrobić, a zwłaszcza kto miałby takie opracowanie sfinansować? Bo nie jest to zadanie dla hobbystów, ale ogromna praca. Jednak problemem nie wydaje się brak pomysłów, lecz ram instytucjonalnych, czyli – w konsekwencji – brak funduszy, które pozwoliłyby utrzymać zespół wykonujący powierzone zadanie. To chyba jednak nie przekracza możliwości ministra nauki i szkolnictwa wyższego, zachęcałbym więc do podjęcia takiej inicjatywy.
A teraz, nieco przekornie, uwaga dotycząca ogólnych zasad finansowania nauk nieścisłych. Doceniając zalety systemu grantowego, odnoszę wrażenie, że jednak w przypadku humanistyki nie powinien on dominować i nadal należałoby „środki na badania” kierować także bezpośrednio do instytucji, przede wszystkim do uniwersytetów i instytutów PAN (rzecz jasna w proporcji do dokonań, jakimi zdołają one się wykazać), bo ich kierownicy są w stanie je rozdysponować (a zwłaszcza rozliczyć!) lepiej, czyli sprawniej i taniej, niż instytucja grantowa. Wyrażam przekonanie, że powstające w takiej sytuacji zagrożenie uznaniowością można w dużym stopniu wyeliminować lokalnymi przepisami, wszak panele podejmujące decyzje w NCN też nie są nieomylne.
Ja w każdym razie (choć ze względów metrykalnych przystoi mi raczej status obserwatora) chciałbym funkcjonować w systemie, w którym z faktu, że zatrudnia mnie prestiżowy uniwersytet, wynikałoby, iż moje potrzeby badawcze, zwłaszcza te doraźne, może – bez biurokratycznej mitręgi – zaspokoić rektor lub upoważniony przez niego dziekan. I nie sądzę, żeby to moje pragnienie dawało podstawę do uznania mnie za leniwca, któremu nie chce się napisać wniosku grantowego, ani też potencjalnego pasażera, któremu uśmiecha się „jazda na gapę”.
PS Skoncentrowałem się na humanistyce, nie zapominając oczywiście o naukach społecznych. Te jednak, jak mi się wydaje, ze względu na zróżnicowaną metodologię w obrębie poszczególnych dyscyplin (vide psychologia) nie są łatwe do sklasyfikowania; część uprawianych w tym zakresie badań wydaje się bliższa naukom ścisłym, a część – humanistyce. Jeśli tak jest w istocie, to nauki społeczne bez trudu znalazłyby swoje miejsce albo w NCN, albo w NCH, zwalniając decydentów z konieczności powołania trzeciej agencji grantowej.
Korekta językowa Beata Bińko
[1] Podział na nauki o życiu [NŻ], nauki ścisłe i techniczne [ST] oraz nauki humanistyczne i społeczne [HS], wzorowany na ERC, został przyjęty na samym początku i nie budził kontrowersji.
[Publikacja 27 lutego 2024 roku]